Czy stara miłość nie rdzewieje? „Miłość w czasach popkultury” po 25 latach

Miłość w czasach popkultury

25 lat to kawał czasu. Kiedy zaczynałem świadomie słuchać muzyki w latach ’90, określenie „muzyka sprzed 20 lat” to było głębokie The Doors albo Czerwone Gitary. Jednym słowem: prehistoria i archaiczne brzmienie. Jak w tym kontekście radzi sobie najsłynniejsza płyta Myslovitz? Postanowiłem sprawdzić!

Trasa z okazji 25-lecia

Zespół wykorzystał rocznicę i nie tylko wydał specjalną wersję „Miłości w czasach popkultury”, ale ruszył też w specjalną trasę koncertową. Postanowiłem sprawdzić w jakiej są formie oraz jak ta kultowa płyta sprawdzi się po latach na żywo.

Kolejka pod warszawską Stodołą już na 2 godziny przed koncertem była naprawdę spora. Zaskakujący był przekrój wieku fanów: spodziewałem się głównie publiki 35+, a zastałem całe tabuny osób, które nie przekroczyły 20 roku życia. Moje zaskoczenie spotęgowało się na koncercie kiedy okazało się, że ta młodzież zna teksty na pamięć i śpiewa razem (albo zamiast 😉 ) z zespołem.

Sam występ bardzo dobry. Zespół w formie jak zawsze energiczny Wojtek Powaga oraz charyzmatyczny Myszor. Świetnie radzi sobie Mateusz Parzymięso na wokalu – czasami bardzo podobny do wokalu Artura Rojka. Publika była wniebowzięta, niemal wszystkie teksty z „Miłości…” zaśpiewane na całe gardło. Po powrocie do domu stwierdziłem, ze warto odświeżyć tę (już chyba) legendarną płytę.

Brzmienie bez zmian

Tak się złożyło, że Myslovitz to był chyba mój pierwszy samodzielny koncert, więc mam sentyment do tego zespołu. Być może nie nazwałbym się jakimś turbo fanem, ale jest to kapela, która była dla mnie „od zawsze” i stanowiła koloryt polskiej sceny rockowej. Choć wolę ich bardziej brudne, psychodeliczne brzmienie z debiutu, to trzeba przyznać, że „Miłość…” to kawał brit-popowych hitów, które wciąż brzmią bardzo dobrze. Cóż, prosta gitarowa muzyka nie ma szans się zestarzeć, co dało się zauważyć po młodocianej publice na koncercie 😊

Wyrzućcie te single!

Doskonale pamiętam, że kiedy „Miłość…” ukazała się w 1999 roku, to nie zapałałem do niej żadną wielką, nomen omen, miłością. Single były miałkie, bardzo popowe, wręcz ckliwe. Narażę się teraz wszystkim fanom Myslovitz, ale ani lajtowe „Długość dźwięku samotności”, ani tym bardziej pościelowe „My” (jaki to jest koszmarny kawałek!) nie rzucały na kolana. Okazuje się, że nie rzucają również 25 lat później. I choć mega lubię to basowe dum dum dum w „Długości…” i choć tekst jest naprawdę świetny, to niestety nie mogę się przekonać do tego kawałka. Nuda!

Pierwszymi singlami, które robią dobre wrażenie są „Chłopcy” z rewelacyjnym tekstem o szarej rzeczywistości końca lat ’90, braku perspektyw, niespełnionych marzeniach i aspiracjach:

Wieczorami chłopcy wychodzą na ulicę
Bo wieczorami nie widać szarości
Nie widać brudnych ulic a latarnie nie świecą
I można udawać że można na spacer pójść

Drugi niezły singiel to „Dla ciebie”, do którego nakręcono świetny teledysk utrzymany w konwencji przedwojennego horroru, gdzie Rojek gra wampira, szukającego miłości. Spokojny kawałek, z przebojowym gitarowym refrenem do dziś robi naprawdę dobre wrażenie.

Muszę przyznać, że w przypadku singli zdania nie zmienię. Nie zachęciły mnie one do zakupu płyty w 1999 roku i nie zachęciłyby mnie teraz. Na szczęście, w czasach kiedy fani muzyki wymieniali się swoimi zdobyczami muzycznymi przy pomocy poczty i listów (ach kiedyś to było! 😉), w moje ręce trafiła też kompletna płyta. I okazało się, że słabe single to tylko zasłona dymna!

Gramy na gitarach, a Artur pruje mordę

Innym przebojem z płyty okazał się „Kraków”. Możecie go znać zarówno w wersji bardzo spokojnej (nagrany razem z Markiem Grechutą), jak i spokojnej zwykłej, znanej z pyty, gdzie obok melancholijnych, nieco onirycznych  zwrotek, mamy prawdziwy gitarowo-rojkowy wybuch w refrenie. Także dziś ten kontrast robi na mnie niesamowite wrażenie. Depresyjny tekst o niespełnionej miłości (lub jak kto woli o śmierci ukochanej osoby) świetnie współgra z warstwą muzyczną. Czasem się dziwię, że tego typu smutny tekst nigdy nie został nagrany z innym krakowskim depresariuszem, mianowicie z Marcinem Świetlickim 😉

Pozostała część płyty to klasyczne gitarowe bangery, utrzymane w brit-popowym klimacie (który obecnie określa się chyba mianem shoegaze). Świetna „Nienawiść” z piękną gitarową ścianą i Rojkiem, śpiewającym na pełne gardło:

Nie wierz nigdy nie

W tych co ciągle udają i ciągle uśmiechają się

Nie wierz nigdy nie

W to niebo które zawsze niebieskie jest

Inny klasyk to depresyjny „Gdzieś” w typowym dla tej płyty formacie: po melancholijnej zwrotce, gramy czadowy i przebojowy refren. Świetna płacząca gitara, która towarzyszy smutnemu Rojkowi, wybucha w refrenie, w którym śpiewa, że tytułowe „Gdzieś” znajduje się na samym dnie…

Moje dwa ulubione utwory to dynamiczny „Alexander” oraz zamykająca płytę „Zmiana”. „Alexander” to prawdziwy pociąg, do którego bezwiednie wsiadasz, aby zmierzyć się z nieszczęśliwą (ale jednak pełną nadziei) miłością. Z kolei „Zmiana” to utwór, w którym Rojek daje z siebie maxa, śpiewa pełnym gardłem bolesne słowa o cierpieniu, które wywołują bliskie nam osoby, a jednym ratunkiem okazuje się strzelenie sobie w łeb (na szczęście kolejnej butelki alkoholu, a nie z pistoletu).

Nie gramy wesołych piosenek

Osobnym tematem tej płyty są teksty. Płyta jest niezwykle depresyjna w warstwie słownej, przepełniona smutkiem i często poczuciem braku sensu. Jak pisałem wyżej, „Chłopcy” to świetny opis szarzyzny lat ’90, gdzie tytułowi chłopcy zabijają czas na bezcelowym trwaniu i ślepym czekaniu na zmianę, która może nigdy się nie wydarzyć. „Długość dźwięku samotności” to hymn samotników i introwertyków. Teks t z jednej strony smutny, ale z drugiej oczyszczający, gdzie kojąca samotność przeciwstawiona jest toksycznej rzeczywistości zewnętrznego świata.

Osobną część stanowią teksty o niespełnionej miłości. „Dla ciebie” to opis poszukiwania miłości, z góry skazane na niepowodzenie, przez co przybiera monstrualną formę, w której jedynym wyjściem, jest zmuszenie drugiej osoby do kochania. W „Krakowie” w licznych miejscach odbija się twarz straconej miłości, a w „Alexandrze” znajdujemy opis codziennych zmagań w związku, którego pozytywnym finałem może być tylko wyznanie miłości.

Kwintesencją smutku, ale i nadziei jest utwór „Noc”, oniryczna ballada, gdzie to sen ma przynieść ukojenie od codziennego świata, od problemów w życiu, miłości, relacjach z innymi ludźmi. Sen jest lekiem, ale otwartym pozostaje, czy tytułowa noc to tylko pora dnia, czy może śmierć, kiedy ciemność zapada na zawsze…

Wciąż chwyta za serducho

Gdybym miał podsumować odbiór płyty po 25 latach, napisałbym, że jest on identyczny jak w momencie wydania tego krążka. Wciąż broni się brzmieniowo, wciąż kłuje depresyjnymi tekstami (trafiają do mnie zarówno w wieku 15, jak i 40 lat), wciąż posiada mocne i słabsze momenty.

Czy jest to najlepsza płyta Myslovitz? Wydaje mi się, że pomimo słabszych singli, tak. Co prawda zespół poszedł mocniej w pop rock w porównaniu z poprzednimi płytami, jednakże w zamian zaserwował nam mnóstwo przebojowych kawałków, które sprawdzają się zarówno na żywo, jak i w domowym zaciszu, a moje głośne tupanie przy „Zmianie” czy „Gdzieś” sugeruje, że wciąż chwyta za serducho.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top